przywrócona radość

28 kwietnia

To będzie jedna z tych notatek, w których odsłaniam przed Wami siebie w słabości. To jest drugie, co nas (chrześcijan- katolików) jednoczy. Pierwszym jest Chrystus, o Nim chcę, aby ten blog był i chyba po części mi się to udaje. Zresztą w tej notatce też Go nie zabraknie. Ale wracając do tej słabości, jest ona dla mnie bardzo wstydliwa. Dlaczego o niej napiszę? Po pierwsze: chcę, aby Ci, którzy też doświadczają tej słabości, mieli słowo pocieszenia. Po drugie: chcę Wam pokazać, że Bóg jest Bogiem cudów, naprawdę!

MOC W SŁABOŚCI
Złe samopoczucie. Obniżony nastrój. Płacz. Krzyk. Bezradność. Nieprzespane noce. Żal. Smutek. Ból. Osamotnienie. I masę innych negatywnych doznań.
To wszystko stało się ostatnio moim bogiem w życiu, nawet nie zauważyłam kiedy i jak szybko. Adorowanym, temu, któremu składam ofiary, często przywoływanym w myślach, i w mowie, bogiem, o którym dawałam świadectwo wobec innych ludzi. Wiele razy ostatnio powtarzałam, że będzie dobrze, jeśli Bóg jest, poukłada się, jeśli Bóg jest, coś tam coś tam… jeśli ON JEST. Wątpiłam w Jego istnienie, a przynajmniej głośno mówiłam o tym, że nie jestem pewna, że On jest, w całej tej otoczce trudności.
Jednej z minionych nocy patrzyłam na krzyż, było mi bardzo ciężko, ale poza setkami pretensji wykrzyczanych pod Jego adresem, przypomniałam sobie nocną walkę Jakuba, który desperacko krzyczał: „Nie puszczę Cię, dopóki mi nie pobłogosławisz” (Rdz 32, 27) i powtarzałam to zdanie, jako moją jedną z nielicznych wtedy modlitw. Oprócz niej, wołałam w sercu: Jestem Twoją Córką! Jeśli jesteś moim Ojcem, to się mną zajmij! Pocieszaj mnie! Przytulaj mnie! Odpowiadaj na moje potrzeby! Moje wątpliwości się rozpłynęły w tych wołaniach. Poczułam Jego delikatną obecność. Miałam w sercu pewność, że nie mówię w pustkę. To się da wyczuć, gdy rozmawiamy z kimś, czujemy jakoś tak nawet intuicyjnie, czy jesteśmy słuchani. Po tej nocy wiele się zmieniło, choć nadal studiuję to, co studiuję i nie za bardzo mnie to cieszy, nadal mieszkam tu gdzie mieszkam, i też średnio jestem z tego zadowolona, nadal nie mam pracy, wciąż mam te same pokręcone relacje i takie same bardzo proste uczucia. Zmieniło się jedno – nastawienie. Może brzmi to nieco „cudownie”, ale to jest mój cud. Cud WIARY… :) W pewnym sensie otworzyły mi się oczy na to wszystko CO MAM!
Te moje wołania słowami Jakuba: „Nie puszczę Cię, dopóki mi nie pobłogosławisz” (Rdz 32, 27) pokryły się z fragmentem konferencji ks. Piotra Pawlukiewicza, która odbyła się wczoraj w Lublinie i na której miałam przyjemność być. Mówił on o obrazie „Jezu ufam Tobie”, o Jezusie, który idzie do człowieka z błogosławieństwem, oraz o modlitwie, gdzie czasem wystarczy wpatrywać się w ten obraz i prosić: błogosław mi, błogosław mi, błogosław mi! Niewiele pamiętam z tej wczorajszej konferencji, ale to zapamiętałam, bo sprawdziło się to kilka dni, a właściwie nocy wcześniej. Jezus nam błogosławi, gdy wyznajemy, że wierzymy w Niego, gdy tego błogosławieństwa naprawdę pragniemy i gdy pozbawione jest ono jakiejkolwiek chęci targowania się i przekupstwa.
WSPOMAGACZE SPINACZE
A teraz z cyklu: BożyFreeStyle kreatywny!
Tamtararamtarararararamtamtaram
Nic nadzwyczajnego, ale wpadłam na pomysł, aby coś, co mnie ucieszyło danego dnia wrzucać na ścianę. Nie fejsbukową tablicę, ale moją ścianę w pokoju w Lublinie. W miejscu widocznym (czyli nad biurkiem), abym mogła się tym cieszyć przez jakiś czas i widzieć ile dobra dzieje się wokół mnie, ile pięknych rzeczy, wydarzeń i ludzi jest na wyciągnięcie ręki, w MOIM ŻYCIU, właśnie MOIM :-)
Niektóre radości są tak proste i małe, że aż się śmieję z tego, że mnie cieszą, ale autentycznie mnie cieszą!
Póki co konstrukcja mojej zaspinacznionej ściany nie wygląda zbyt stabilnie :-P
Cieszcie się z drobinek codzienności! :)

You Might Also Like

0 komentarze