wydumane czy właściwe

24 stycznia

Zdaję sobie sprawę, że po nowym roku oczekujecie (moi wyimaginowani czytelnicy), że będzie dojrzalej i mądrzej, jakoś dostojniej na tym blogu i gdziekolwiek się zjawię w wirtualnym (i tym bardziej realnym) świecie. Otóż sama mam bardzo podobne oczekiwania co do siebie i swojego życia. Oczywiście- nie wszystko jest zależne ode mnie, ale dużo. A najwięcej zależy od współpracy z łaską Bożą.



Dzisiaj poniedziałek. Wrócę jednak do wczorajszego- trzeba przyznać- wartkiego Słowa Bożego.
Moje życie jest swoistą udręką. Ciągle żyję przeszłością, wspominam, rozmyślam o tym co było, dlaczego tak się potoczyło moje życie, gdzie popełniłam błąd, gdzie trzeba było inaczej 'zagrać', na jakie znajomości sobie pozwolić, a jakie odrzucić (w trosce o życie wieczne!). Analizując ranię siebie, całą winę biorę na siebie, a przecież...w sakramencie pojednania Jezus przyjął te wszystkie grzechy i upadki, i przebaczył.
Kolega Paweł...apostoł, we wczorajszym czytaniu mówi o tym, że czas jest krótki. Mam wewnętrzne przekonanie, że pora zacząć żyć teraźniejszością, od której zależy moja przyszłość i nabrać dystansu do życia. Otrząsnąć się! Nie można żyć przywiązaniem do osób, miejsc, rzeczy które 'przemijają', bo to nie rozwija. A przecież, mam stawać się dojrzalszą (póki jest czas), aby żyć mądrze. Chodzi tu owszem o ludzką dojrzałość, ale także z nią związaną dojrzałość chrześcijańską. Dojrzałość ludzką nabywamy latami, więc tę chrześcijańską także (nie ma tej drugiej, jeśli nie będzie pierwszej). Wiele zależy od tego jak dam formować się Bogu; na ile Mu pomagam, a na ile przeszkadzam. Tylko On może 'szlifować' mojego ducha. Jeśli osiągnę dojrzałość (a przynajmniej będę na dobrej drodze do jej osiągnięcia), to pojęcie dobra i prawości będzie czymś naturalnym. I właśnie o to chodzi: bo mądrze żyć, to żyć zgodnie z przykazaniami.
Czasem łapię się na tym, że moim bogiem jest moja najbliższa rodzina.Wszystko co mówią ma być w moim życiu zastosowane, wprowadzone do niego, jeśli nie będzie- wszystkie plany skazane są na niepowodzenie. Tak bardzo w to wierzę, że boję się wystawić nosa ciut dalej- w moje marzenia, pragnienia i plany, które- jak podpowiada mi serce- są też JEGO planami, a zatem- są najdoskonalsze. Wydaje mi się, że wiem skąd bierze się ta różnica między moim postrzeganiem, a postrzeganiem mojej rodziny. Oni nie mają stałej relacji z Bogiem, a zatem nie patrzą z punktu widzenia wiary. Moja relacja z Bogiem- cóż...raz lepsza, raz gorsza, ale jest, i jest osobowa. Spójrzmy na postać Abrahama, który zostawia wszystko i rusza do kraju, który Pan mu obwieścił, że ukaże. I on widzi ten kraj- oczyma wiary. Zostawia to co widzi swoimi oczyma; swoją organizację życia, aby wejść w inną. To bardzo ważne aby pójść za głosem Boga. Pytanie tylko: jak wytłumaczyć komuś, kto tego głosu nie słucha (więc i nie słyszy), że dla mnie wypełnienie woli Boga jest priorytetem?
Ewangelia o powołaniu Szymona, Andrzeja i Jakuba powinna być aktualna i jest, choć nie bardzo chcemy ją przyjąć. Kiedy Jezus ich powołuje, oni zostawiają swoje dotychczasowe życie- od razu. A ja...? A ja się boję zaufać Mu bez granic, a właściwie...nie boję się zaufać Jemu, raczej boję się odrzucenia przez ludzi; przez 'najbliższych'(?). A przecież- jest to poniekąd konsekwencją wyboru Jezusa.
Wiem jednak, że Bóg daje nam zaskakujące okoliczności, dzięki którym możemy w prawdzie poznać nasze serce. Cechą Boga jest przecież nieprzewidywalność. Dlatego dobrze jest wciąż dawać się Jemu formować; przez modlitwę, lekturę Pisma Świętego, sakramenty...
To co od Boga jest właściwe, to nasze- ludzkie- myśli są wydumane.

To Ty decydujesz o tym, jaką drogą pójdziesz i kto lub co w Twoim życiu będzie najważniejsze.
o. Józef Witko 


You Might Also Like

0 komentarze