Jest pewna taka prawidłowość- czym dalej od Boga, tym trudniej mówić o Nim. Wiedziałam o tym wcześniej, ale teraz przekonuję się na sobie. Wiem, że to chwilowe zagubienie, które zakończy się z najbliższym powrotem - z najbliższym uklęknięciem do kratek konfesjonału i spotkaniem z Jezusem Miłosiernym (które będzie jak najszybciej sie da!


Wczorajsze pierwsze czytanie to tylko jedno zdanie. Kiedy ktoś na moje długie wiadomości (smsy, mejle), odpisuje bardzo krótko, nabieram przekonania, że nie jestem szanowana. Tłumaczę sobię, że na pewno ten człowiek mnie nie lubi, że nie ma czasu dla mnie, a moje sprawy są mu obojętne. A przecież w tym krótkim przekazie bardzo często jest wszystko co na daną chwilę było mi potrzebne. I tak jak w ostatnich dniach, moja rozmowa z Bogiem trwa godzinami, a... właściwie mój monolog, bo Bóg (zdaje mi się) jakby milczał- mam zapewnienie: słowo, które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne. Zatem to, że teraz nie słyszę Jego odpowiedzi nie znaczy, że jej nie będzie. Będzie! (wierzę w to, bo wierzę Jemu)



Rekolekcje, które przeżyłam w minionym tygodniu były owocnym czasem, z którego jednak więcej do wnętrza, niż na klawiaturę. Niech (przynajmniej na razie) tak zostanie. W najbliższą sobotę uroczystość (?)- mój Brat się żeni
