(Łk 21,25-28.34-36)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie. Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka, jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym.
Nie rozumiem jak będąc wierzącym człowiekiem, który otwiera się na Słowo Boże można mieć wątpliwości co do troski Jezusa o nas. Ewangelia rozpoczynająca ten tegoroczny Adwent jest kolejnym dowodem tej troski. W swojej dobroci Jezus ostrzega nas o tym, co ma nadejść... I właściwie można powiedzieć, że my to wszystko już teraz obserwujemy: wojny, kataklizmy, katastrofy...i z lekkim niepokojem słuchamy zapowiedzi Majów, bo tych Chrystusowych zapowiedzi już nie słuchamy, bo słyszeć nie chcemy, bo jedyne co czujemy to jakiś niepokój. A nie chodzi o to, żeby się bać i unikać tematu końca świata. Chodzi raczej o to, żeby zacząć się cieszyć tym, że koniec świata nastąpi. Mamy dumnie 'podnieść głowy', bo zbliża się nasz odkupienie. W końcu staniemy z NIM twarzą w twarz :)
Troskliwe 'uważajcie na siebie' rozpoczyna Jezusowe wskazówki, jak należy czekać; przygotowywać się na spotkanie z Jezusem. Skoro Jezus mówi 'uważajcie', to znaczy że jest na co. Konkretnie widzimy czego powinniśmy się wystrzegać. Chodzi o oderwanie swojego serca, swoich oczu, uszu...od doczesności, o zerwanie przywiązania do tego świata, a skupieniu się na NIEBIE; świętości, wieczności. Jeżeli bowiem dam szansę temu co ziemskie, nie dam szansy Chrystusowi. Trzeba nam pamiętać, że mimo iż Chrystus zbawił świat, to wciąż panem tego świata jest Zły. On tutaj króluje. Nasze Królestwo jest w Niebie. A Chrystus przychodzi do nas (jeśli się na Niego otworzymy), po to aby nas do siebie, do swojego Królestwa zaprosić. Postawa czuwania nie jest nam bliska. Wolimy przespać, bo jest to dla nas wygodne i przyjemne. Tak samo Apostołowie, nie potrafili wytrzymać jednej nocy czuwając...towarzystwo posnęło. Jeżeli moja czujność zostanie uśpiona, muszę ją zbudzić natychmiast, aby nie przespać najważniejszej wizyty w moim życiu; przyjścia Chrystusa do mnie. To moje czuwanie ma być przepełnione gorącą modlitwą. I nie chodzi tutaj o słowa... Chodzi o kontakt, o żywą relację z Bogiem w każdej chwili. Ta relacja natomiast oby stawała się wyznacznikiem naszych życiowych wyborów. Wtedy, kiedy skonfrontujemy je z nauką Bożą, będą to pewne i najlepsze decyzje.
Aby ten Adwent był bogaty w dobre postanowienia, które uda się nam zrealizować. Wejdźmy w ten czas z podniesionymi głowami, gdyż jesteśmy dziećmi Boga, a jeśli dziećmi to i dziedzicami... :)
Tego życzę Wam i sobie także,
pax! ;]
Po dwóch miesiącach spędzonych w nowej; studenckiej, lubelskiej rzeczywistości muszę przyznać, że jestem naprawdę szczęśliwym człowiekiem. Jestem szczęśliwa, że jestem Monika (mam nadzieje, że jednak nie tylko dlatego, że w latach '89-'91 w pewnym serialu występowała Nancy Sorel i grała piękną i dobrą Monique, której dobroć i piękno moja mama poprzez imię chciała przenieść na mnie) :) i jestem szczęśliwa, że mam taką przeszłość jaką mam; trudną, bolesną, przykrą, zupełnie inną niż moi rówieśnicy, a jednocześnie przeszłość, która sprawiła że mam dobre serce i zarazem twardy tyłek. Czasem sobie myślę, żeby to wszystko opisać...może dla potomnych. To wiele wydarzeń po ludzku przegranych, wiele sytuacji grzechu i egoizmu: zarówno mojego jak i ludzi: świeckich i duchownych. Bardzo bym nie chciała, aby tak to kiedyś zostało podsumowane, gdyby ktoś się dokopał do tego mojego poranionego życia. A jak obserwuję wokół siebie, ludzie mają tendencję do poprzestania na tym co właśnie takie 'byle jakie', nie dostrzegając pozytywnej strony (którą może i trudno, ale da się wydobyć) i jednocześnie nie mają ambicji, żeby odchodzić od tego co byle jakie i sięgać po więcej. Bóg nigdy mnie w tym wszystkim nie zostawił, więcej - wyprowadził z tego wszystkiego tak wiele dobra w postaci życiowej mądrości, wrażliwości, zaradności, cierpliwości, umiejętności akceptacji człowieka grzesznego bez (niczym nieuzasadnionych) emocji, gniewu, złości, buntu. Piszę o tym przypominając sobie nieprzespane noce, pełne płaczu i krzyku, piszę, bo wtedy trudno było by mi uwierzyć, że po tym wszystkim tak będzie jak jest obecnie. Wiecie...mi jest po prostu dobrze! Tak po ludzku: dobrze, spokojnie, bezpiecznie w życiu. Może nie piszę tak ciekawie jak kiedyś (sama wyczuwam tę niestety znaczną zmianę na gorsze jakości moich wypocin), może nie potrafię perfekcyjnie ubrać wszystkiego w słowa, być może używam niewłaściwych słów, zbyt wielu, a może stanowczo za mało...ale to wszystko jest nadal tak samo szczere i nadal mam chęć się tym dzielić, bo On jest naprawdę niezwykły. Choć wiem, że trudno jest Go spotkać...
Obecność Boga
Kiedy zaczynam mówić o Bożej Obecności w towarzystwie moich znajomych, patrzą na mnie w oczekiwaniu, że zaraz uniosę się ku górze w tych swoich rozważaniach... Za każdym razem rozczarowują się. Żadnych znaków nie ma. Nie jestem mistyczką, a nawet kiedy ktoś usłyszy, że czytam mistyków, to stwierdza, że ZA wysoko mierzę. Jestem tylko prostą, wiejską, skromną, eeee...ładną (trza się cenić! ;D) dziewczyną, niezbyt inteligentną i niezbyt ogarniętą. Ale nie trzeba być mistykiem, żeby poczuć Bożą Obecność. Bóg przychodzi do każdego w odpowiadający jemu sposób; poniekąd dostosowując język, gesty, znaki do indywidualnych potrzeb konkretnego człowieka. Warto rozgraniczyć tutaj dwa światy i odnaleźć równowagę, dzięki której człowiek staje się szczęśliwy (tak na 90%, no bo 100% to dopiero w wieczności) :) Równowaga: kochać ciało, ale nie dać mu zawładnąć nami, kochać życie, ale nie bardziej niż życie wieczne, kochać świat i jego dobrodziejstwa, ale nie być 'z tego świata'.
Ta Boża obecność jest dla mnie oczywista. Nikt mnie nie musi przekonywać, że On jest, albo że Go nie ma. WIEM, że Jest.
Kiedy jakiś czas temu uklęknęłam do kratek konfesjonału, dostałam równo po głowie. Kapłan tym co powiedział, a właściwie, tym że prawie nie powiedział nic, poza krótkim, ostrym i dobitnym zdaniem, a właściwie dwoma i kilkoma minutami ciszy 'załatwił mnie'. Bo oto ja - dobra, miła, życzliwa, pobożna przychodzę, klękam, wyznaję (najgorsze przewinienia w jak najdelikatniejszy i najbardziej niewinny sposób), przepraszam ....najładniej jak potrafię i Pan Bóg w tym momencie wylewa mi na głowę kubeł zimnej wody i w końcu rozwala ten mój numer popisowy (każdy z nas jakiś ma). Na początku w środku pojawia się bunt, że jak on tak mógł...kapłan taki tekst, przy konfesjonale...i w dodatku kapucyn... i zaczyna sie to moje święte oburzenie (charakterystyczne dla większości ludzi). A właśnie że mógł, i że się rewelacyjnie stało, że się stało, to co się stało i jeszcze czytania, że Świątynia Boga jest święta. I przestałam się buntować, bo zrozumiałam, jak Bóg jest ważny w sakramencie. I że Bóg działa przez zaskoczenia. Odbyłam w życiu wiele spowiedzi, u różnych spowiedników, słyszałam najciekawsze pokuty, najlepsze nauki, najbardziej delikatne i najbardziej surowe, ale właśnie to w tej spowiedzi Bóg przypomniał o SWOJEJ OBECNOŚCI w konfesjonale: przez wewnętrzne 'rozwalenie' mojego schemaciku 'dobrej spowiedzi'. Co mi się wydaje, że jestem bliżej Niego, okazuje się, że jestem znowu kilka kroków do tyłu, a to skłania mnie do skupienia się na NIM jeszcze bardziej, i wciąż dojrzalszej relacji z NIM.
A kolejnym związkiem do tego jest postać św. Franciszka z Asyżu, którego to doświadczanie bliskości Boga wiąże się bardzo mocno z przeżywaniem Ewangelii w obrębie Kościoła katolickiego.
To jest bardzo głęboko we mnie zakorzenione, że Słowa Bożego trzeba słuchać, słowo Boże trzeba głosić, ale je trzeba rozumieć i dopiero zrozumiane - wypełniać. Św. Franciszek idzie śladami Jezusa, jest to dla nas widoczne. A my często uciekamy przed pójściem śladami Jezusa, bo wiemy do czego to prowadzi...i się boimy.
Wszyscy słyszymy Słowo Boże: w domu, w kościele, widzimy Boga w drugim człowieku, w przyrodzie, przyjmujemy Boga w sakramentach... jednym słowem: DOŚWIADCZAMY Jego Obecności. Różni nas między sobą jednak GOTOWOŚĆ do wybrania się w podróż...za Jezusem, Jego śladami. Wszyscy pragniemy takiej przemiany życia - aby głębiej przeżywać życie, ale czy każdy jest gotowy...
I rzekł do nich: Pójdźcie za Mną.
Mam nadzieję, że w czasie Adwentu każdy z Was odnajdzie w sobie gotowość, do podjęcia decyzji o kroczeniu śladami stóp Chrystusa.
Obecność Boga
Kiedy zaczynam mówić o Bożej Obecności w towarzystwie moich znajomych, patrzą na mnie w oczekiwaniu, że zaraz uniosę się ku górze w tych swoich rozważaniach... Za każdym razem rozczarowują się. Żadnych znaków nie ma. Nie jestem mistyczką, a nawet kiedy ktoś usłyszy, że czytam mistyków, to stwierdza, że ZA wysoko mierzę. Jestem tylko prostą, wiejską, skromną, eeee...ładną (trza się cenić! ;D) dziewczyną, niezbyt inteligentną i niezbyt ogarniętą. Ale nie trzeba być mistykiem, żeby poczuć Bożą Obecność. Bóg przychodzi do każdego w odpowiadający jemu sposób; poniekąd dostosowując język, gesty, znaki do indywidualnych potrzeb konkretnego człowieka. Warto rozgraniczyć tutaj dwa światy i odnaleźć równowagę, dzięki której człowiek staje się szczęśliwy (tak na 90%, no bo 100% to dopiero w wieczności) :) Równowaga: kochać ciało, ale nie dać mu zawładnąć nami, kochać życie, ale nie bardziej niż życie wieczne, kochać świat i jego dobrodziejstwa, ale nie być 'z tego świata'.
Ta Boża obecność jest dla mnie oczywista. Nikt mnie nie musi przekonywać, że On jest, albo że Go nie ma. WIEM, że Jest.
Kiedy jakiś czas temu uklęknęłam do kratek konfesjonału, dostałam równo po głowie. Kapłan tym co powiedział, a właściwie, tym że prawie nie powiedział nic, poza krótkim, ostrym i dobitnym zdaniem, a właściwie dwoma i kilkoma minutami ciszy 'załatwił mnie'. Bo oto ja - dobra, miła, życzliwa, pobożna przychodzę, klękam, wyznaję (najgorsze przewinienia w jak najdelikatniejszy i najbardziej niewinny sposób), przepraszam ....najładniej jak potrafię i Pan Bóg w tym momencie wylewa mi na głowę kubeł zimnej wody i w końcu rozwala ten mój numer popisowy (każdy z nas jakiś ma). Na początku w środku pojawia się bunt, że jak on tak mógł...kapłan taki tekst, przy konfesjonale...i w dodatku kapucyn... i zaczyna sie to moje święte oburzenie (charakterystyczne dla większości ludzi). A właśnie że mógł, i że się rewelacyjnie stało, że się stało, to co się stało i jeszcze czytania, że Świątynia Boga jest święta. I przestałam się buntować, bo zrozumiałam, jak Bóg jest ważny w sakramencie. I że Bóg działa przez zaskoczenia. Odbyłam w życiu wiele spowiedzi, u różnych spowiedników, słyszałam najciekawsze pokuty, najlepsze nauki, najbardziej delikatne i najbardziej surowe, ale właśnie to w tej spowiedzi Bóg przypomniał o SWOJEJ OBECNOŚCI w konfesjonale: przez wewnętrzne 'rozwalenie' mojego schemaciku 'dobrej spowiedzi'. Co mi się wydaje, że jestem bliżej Niego, okazuje się, że jestem znowu kilka kroków do tyłu, a to skłania mnie do skupienia się na NIM jeszcze bardziej, i wciąż dojrzalszej relacji z NIM.
A kolejnym związkiem do tego jest postać św. Franciszka z Asyżu, którego to doświadczanie bliskości Boga wiąże się bardzo mocno z przeżywaniem Ewangelii w obrębie Kościoła katolickiego.
To jest bardzo głęboko we mnie zakorzenione, że Słowa Bożego trzeba słuchać, słowo Boże trzeba głosić, ale je trzeba rozumieć i dopiero zrozumiane - wypełniać. Św. Franciszek idzie śladami Jezusa, jest to dla nas widoczne. A my często uciekamy przed pójściem śladami Jezusa, bo wiemy do czego to prowadzi...i się boimy.
Wszyscy słyszymy Słowo Boże: w domu, w kościele, widzimy Boga w drugim człowieku, w przyrodzie, przyjmujemy Boga w sakramentach... jednym słowem: DOŚWIADCZAMY Jego Obecności. Różni nas między sobą jednak GOTOWOŚĆ do wybrania się w podróż...za Jezusem, Jego śladami. Wszyscy pragniemy takiej przemiany życia - aby głębiej przeżywać życie, ale czy każdy jest gotowy...
I rzekł do nich: Pójdźcie za Mną.
Mam nadzieję, że w czasie Adwentu każdy z Was odnajdzie w sobie gotowość, do podjęcia decyzji o kroczeniu śladami stóp Chrystusa.
Czerwiec
Przebiegł w niepewności o wyniki matur, rekrutację na studia, a także wypełniony był wykładami i praktyką na kursie na prawo jazdy.
Wyniki egzaminów maturalnych okazały się lepsze niż liczyłam, dostałam się na kierunki studiów, na które składałam. Wybrałam ten, który bardziej odpowiada moim zainteresowaniom (choć jest mniej przyszłościowy, a pracując w zawodzie po tych studiach zarobki są bardzo niskie).
Duchowo bardzo dobrze. Umiarkowana radość, pokój serca, bezpieczeństwo, wolność.
Lipiec
Dn. 1 lipca podjęłam Duchową Adopcję Kapłana (zachęcam do zapoznania się z Dziełem, o którym już przy okazji - chyba Wielkiego Czwartku - wspominałam: http://ddak.wordpress.com/ ), który w pewnym momencie mojego życia bardzo mocno mnie wspierał, był moim kierownikiem duchowym i stałym spowiednikiem, i to ten czas dotychczas był (jak mi się zdaje) najbardziej owocnym, najlepszym w moim życiu... Wiele zawdzięczam temu kapłanowi, a tylko (i aż) w ten sposób mogę mu się odwdzięczyć.
Kolejny ważny lipcowy punkt, to spotkanie z kimś bliskim. Bardzo miły czas rozmów, spojrzeń, gestów + dobre jedzenie i dobre wino (a jak św. Dominik powtarzał: 'Pijcie do dna' ;) )
Dobra spowiedź - bardzo mądry i sensowny oblat się nawinął dzięki Bogu!
Za pierwszym podejściem zdałam egzamin na prawo jazdy (chwała Bogu, a dla instruktora wyrazy uznania oraz podziękowania :p )
Spotkanie z Gosią (kochany Człowiek!) o godz. 6:10 na Wschodnim w Warszawie i kawa o 7 rano w coffeheaven (byłyśmy pierwsze!) ;D
8 rocznica [*]
Dwa dni u Ojców Dominikanów na Służewie (modlitwa, rozmowa i dobra książka), bardzo potrzebny i nieprzeciętny czas, choć krótki.
Sierpień
Na szlak pielgrzymkowy wyruszyła Piesza Pielgrzymka Podlaska, z którą przez pięć lat pielgrzymowałam. Ciężko było się 'rozstać' i szkoda, że nie udało się pójść, acz może dla zabicia rutyny rok przerwy to dobra rzecz.
Lublin w poszukiwaniu stancji - znaleziona.
Spotkanie na PKS w Łomży z br. Przemkiem :)
Kilka dni spędzonych w Łomży.
Duchowo gorzej, ale wpływ na to ma z pewnością zakończenie pewnych znajomości. Choćby relacji, która zawsze była nazywana 'przyjaźnią', a okazuje się, że...chyba nią nie była i że po raz kolejny zaufałam za bardzo i jeszcze bardziej się zawiodłam. Już samo wejście w taką relację było niedojrzałością z obu stron. A dojrzałość polega teraz na tym, żeby odejść od tego co niszczy.
Imieninki :]
Spotkania z: Domi, Agą, ks. Sławkiem, ks. Krzysztofem, Martyną, Grześkiem, Mateuszem...
Dostałam brewiarz, którym jestem niesamowicie ucieszona, chociaż korzystać prawidłowo jeszcze nie potrafię ;)
Koncert zespołów pielgrzymkowych ( :D ) i MALEO <3
Wrzesień
...na razie niewiele dobrego, ale co przyniesie to się okaże.
Postaram się pisać trochę częściej.
Żegnam powoli lato i do następnego....piechotą będę szła ;]
pax!
Jezus polecił nam dzisiaj wspiąć się na górę. Bardzo nie lubię iść pod górę, ale uwielbiam Góry (ironia?) :) Wydaje mi się, że właśnie tą moją górą jest jedna z dróg życiowych, którą rozważam, ale od której z lekka uciekam, delikatnie usiłuję ją ominąć, odłożyć na później. Skoro jednak Jezus chciał abyśmy przyszli na górę i mówi o tym teraz, to musimy wyruszyć w drogę…, pewnie chce się z nami spotkać i coś nam powiedzieć, pokazać, przekazać. Nie wiem co myśleli moi Bracia –Apostołowie o tej wyprawie. Ale ja jestem pełna obaw i lęku. Znowu okazuje się, że nie do końca ufam, a nawet że bardzo słaba jest ta moja wiara, bo…nie wierzę, że to Bóg nas wzywa, nie wierzę że się spotkamy, że będzie czekał… Nie wierzę do końca, ale bardzo pragnę tego spotkania, chcę poczuć Jego bliskość, chcę Go zobaczyć, chciałabym wiedzieć że tęsknił za mną i że ucieszył się, że do Niego przyszłam po skalistej górze, chyba nawet…boso : ) UJRZELIŚMY GO! A jednak się to wydarzyło! Stał na górze i czekał…pokłoniliśmy się Mu. Dlaczego to zrobiliśmy? Mamy przekonanie, że jest Królem, Bogiem nad bogami. Jednak pojawiły się w sercach wielu z nas wątpliwości…a jeśli to nie On? A jeśli to tylko nasza wyobraźnia? Stoi i milczy, BÓG. Nie tylko ja, ale i Apostołowie - powątpiewaliśmy. Dobrze, że nie byłam sama, może gdyby nie ich przykład pozostania, uciekłabym, nie czekałabym jak rozwinie się sytuacja… Ale Jezus podszedł do nas (do MNIE : ) )… i przemówił. I jeszcze mocno mnie do Siebie przytulił, abym poczuła ojcowską miłość i bezpieczeństwo jakie mi zapewnia. Powiedział, że dana Mu jest wszelka władza w niebie i na ziemi i że posyła nas, abyśmy szli i nauczali. Wydaje mi się, że to nie bez przyczyny połączył – chciał nas posłać, abyśmy o Nim mówili, ale zna nasze myśli, obawy (posyła nas przecież jak owce między wilki ;]) dlatego zapewnia nas o tym, że jesteśmy z Nim bezpieczni, bo On ma władzę, że udzieli nam tego, czego będzie nam potrzeba w tej drodze. Nasze nauczanie powinno przynieść owoc (przypomina mi się to drzewo figowe, przeklęte z wczorajszej Ewangelii oraz inne, które ma być pozostawione, które Jezus prosi: Chociaż przez rok pozwól rosnąć, a Ja dołożę starań, żeby ono wydało owoc) - Chrzest w Imię OJCA I SYNA I DUCHA ŚWIĘTEGO. Mamy uczyć zachowywać ich to, co nam przykazał Jezus. Myślę sobie, że słowami ciężko będzie to przekazać, bo nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę (por Rz 7,19). Chodzi o nasze…o moje czyny; o to aby czynić pokój, dawać radość, i świadczyć o przynależności do Chrystusa, który jest Miłością. Samej było mi by ciężko, bo świat zachęca do zaprzeczenia właśnie tej przynależności; bo człowiekiem, który nie ma żadnych wartości łatwo się manipuluje. To o czym pisał br. Przemek w ostatniej notatce - Liberalizacja Kościoła. (Ciekawe jakie były myśli Apostołów…ale spodziewam się, że podobne do moich, bo jeden DUCH; jedno pragnienie ;] ), ale Jezus powiedział na koniec coś jeszcze, jest to kwintesencją całego spotkania (także to, co mi osobiście zalęknionej samotnością było bardzo potrzebne): Ja Jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata. Nie jest z nami jak rodzice, rodzeństwo, kapłani, przyjaciele, którzy w końcu zawiodą. Nie jest z nami nawet tak, jak my sami ze sobą, bo też się zawiedziemy na sobie. Ale jest przez wszystkie dnito znaczy, że mimo wszystkich przeciwności, trudności, problemów, upadków, Jezus będzie trwał przy Apostołach, przy mnie i przy KAŻDYM, kto poszedł za Nim. Zaproszenie do wejścia w relację, bardzo osobistą i bardzo konkretną; trwałą. To ma być moja relacja z Bogiem – mój związek : )
Potrzeba ‘tylko’ jeszcze trochę dziecięcej ufności, rezygnacji z pychy i wyboru pokory…a o to, trzeba się wytrwale modlić i pracować nas sobą (krytycznie spojrzeć na siebie, aby zdemaskować pychę).
Dobrej niedzieli,
pax! ;]
źródło zdjęcia: http://www.exploruj.pl/22.html
Korzystając z chwili po między egzaminami maturalnymi postanowiłam napisać coś i tutaj...bo przecież lepiej pisać notatkę na blog niż uczyć się prezentacji maturalnej na j. polski ;]
Jak już część wie, a może i nie 27 kwietnia br. uzyskałam wykształcenie średnie i zostałam absolwentką Liceum Ogólnokształcącego (którego zacnej nazwy zdradzać nie będę, coby nie szkodzić sobie i jemu też). Muszę więc nanieść pewne poprawki w notatce o sobie samej.....ale to może później.
Obecnie jestem po pisemnych egzaminach maturalnych, przede mną jeszcze ustne. Kto inny by się chwalił, ja tylko napiszę że dobrze mi poszło i jestem mile zaskoczona sama sobą, ale przede wszystkim Mocą Bożą! :) I to właśnie Bogu dziękuję za pomoc, którą obdarza mnie cały czas udzielając mi swojego Ducha.
Egzaminy maturalne są bardzo stresujące, ale stres nie jest dobrym doradcą. Myślę, że mogłabym po wszystkich maturach wydać "Podręczny informator jak przetrwać maturę i (nie) zwariować - kilka cennych rad Moniki K." Jutro - j.polski, a 22 maja - j. angielski (zatem poruszmy jeszcze niebo w tych dniach za mną, bardzo o to proszę!)
Ale od życia na tej ziemi, chociaż czasem nie chce mi się w to uwierzyć ważniejsze jest życie duchowe, od którego zależy moje życie wieczne. Jestem pewna, że życie na tej ziemi się nie kończy, a przeciwnie- dopiero zaczyna. Każdego dnia modlę się. Nie jest to modlitwa pospieszna, ale spokojna, w której jest też czas na słuchanie (czy usłuchanie; usłyszenie także?). Modlitwa jest, bo bardzo pragnę aby była. Z całych sił staram się jej nie zaniedbywać. Pewnie nie uwierzycie w to, dopóki tego nie doświadczycie, ale napiszę to niby sloganowe, a dla mnie tak bardzo realne, tak bardzo prawdziwe wyznanie: Bóg jest niesamowity! Nigdy mnie nie opuścił i wspiera aby modlitwa, która towarzyszy mi od kiedy pamiętam; od najmłodszych lat była coraz to dojrzalsza i doskonalsza. Czuję Jego obecność gdziekolwiek się znajduję, z kimkolwiek przebywam, nawet jeśli znajduję się w zagrożeniu grzechem, wiem że On jest i pozostawia mi wolny wybór, tak bardzo mnie ukochał. Przypominam sobie wtedy obraz, Jego 'zdjęcie', które mam przy biurku - oblicze Jezusa z całunu turyńskiego, mały obrazek otrzymany kiedyś na rekolekcjach. Te oczy, które w każdej sytuacji potrafią odnaleźć we mnie dobro i potrafią przemówić do mnie...mówią Miłością. On Jest naprawdę wierny! Wierzysz w to, bądź nie, ale On chce mojego i Twojego szczęścia i nie pozwoli nas skrzywdzić.
Z drugiej strony moja walka o własne szczęście jest coraz bardziej byle jaka. Zastanawiam się gdzie jest ta Monika: uparta, pełna determinacji i zdolna do poświęcenia swojego zdrowia, czasu (wszystkiego!), żeby tylko nie złamać obietnicy danej sobie i Bogu. Zastanawiam się jak obudzić w sobie to, co zostało uśpione...
Jeżeli ktoś żyje w kręgu zła, z którego nie bardzo po ludzku da się wydostać, to pewnie ja jestem tą osobą. Ale nie szukam po omacku. Mam wiele znaków, które mnie ocalą. Mimo że czuję się osaczona, wiem przecież gdzie mam szukać ratunku. Ten ratunek jest właśnie w NIM.
Widzę wyraźnie, że kiedy jestem w stanie grzechu ciężkiego moje serce jest w pewien sposób 'zabetonowane' - nie ma dostępu do niego Jezus. Moje serce musi być czyste, żeby dać Jezusowi przebić się z Jego łaską. Grzech ciężki zamyka nas na Boga i dostrzegam to w swojej rozmowie z Nim, kiedy bardzo pragnę tego dialogu, a staje się on mówieniem w pustkę. To właśnie czyste serce, które uzyskuję w sakramencie pokuty: ratuje życie, a nawet - daje NOWE ŻYCIE. Świętość polega chyba właśnie na tym, aby żyć w łasce, a także z cnotą - szczególnie cnotą miłości bliźniego, która dostępna jest dla wszystkich!
Pewien Brązowy Przyjaciel (moja sympatia jest naprawdę wielka, ale wszystko w granicach miłości bliźniego! ;) ) napisał mi dzisiaj w sms-ie: "bez Jezusa i Jego zwycięstwa, to byłby dopiero bezsens i ciemność, a z Nim mamy światło", i to jest wielka prawda, o której często zapominamy, bo jest w nas egoizm: MI jest źle, JA cierpię, SAMA sobie poradzę itd.
Bóg dokonał wiele w moim życiu, ale potrzeba chęci do podtrzymania tego.
Czym bliżej Niego tym walka gorętsza, ale nie walczymy sami. Walczymy z TYM, który JUŻ ZWYCIĘŻYŁ.
Rozkochać się w Jezusie - przygoda z finiszem w niebie, to jest właśnie TO :)
Jak już część wie, a może i nie 27 kwietnia br. uzyskałam wykształcenie średnie i zostałam absolwentką Liceum Ogólnokształcącego (którego zacnej nazwy zdradzać nie będę, coby nie szkodzić sobie i jemu też). Muszę więc nanieść pewne poprawki w notatce o sobie samej.....ale to może później.
Obecnie jestem po pisemnych egzaminach maturalnych, przede mną jeszcze ustne. Kto inny by się chwalił, ja tylko napiszę że dobrze mi poszło i jestem mile zaskoczona sama sobą, ale przede wszystkim Mocą Bożą! :) I to właśnie Bogu dziękuję za pomoc, którą obdarza mnie cały czas udzielając mi swojego Ducha.
Egzaminy maturalne są bardzo stresujące, ale stres nie jest dobrym doradcą. Myślę, że mogłabym po wszystkich maturach wydać "Podręczny informator jak przetrwać maturę i (nie) zwariować - kilka cennych rad Moniki K." Jutro - j.polski, a 22 maja - j. angielski (zatem poruszmy jeszcze niebo w tych dniach za mną, bardzo o to proszę!)
Ale od życia na tej ziemi, chociaż czasem nie chce mi się w to uwierzyć ważniejsze jest życie duchowe, od którego zależy moje życie wieczne. Jestem pewna, że życie na tej ziemi się nie kończy, a przeciwnie- dopiero zaczyna. Każdego dnia modlę się. Nie jest to modlitwa pospieszna, ale spokojna, w której jest też czas na słuchanie (czy usłuchanie; usłyszenie także?). Modlitwa jest, bo bardzo pragnę aby była. Z całych sił staram się jej nie zaniedbywać. Pewnie nie uwierzycie w to, dopóki tego nie doświadczycie, ale napiszę to niby sloganowe, a dla mnie tak bardzo realne, tak bardzo prawdziwe wyznanie: Bóg jest niesamowity! Nigdy mnie nie opuścił i wspiera aby modlitwa, która towarzyszy mi od kiedy pamiętam; od najmłodszych lat była coraz to dojrzalsza i doskonalsza. Czuję Jego obecność gdziekolwiek się znajduję, z kimkolwiek przebywam, nawet jeśli znajduję się w zagrożeniu grzechem, wiem że On jest i pozostawia mi wolny wybór, tak bardzo mnie ukochał. Przypominam sobie wtedy obraz, Jego 'zdjęcie', które mam przy biurku - oblicze Jezusa z całunu turyńskiego, mały obrazek otrzymany kiedyś na rekolekcjach. Te oczy, które w każdej sytuacji potrafią odnaleźć we mnie dobro i potrafią przemówić do mnie...mówią Miłością. On Jest naprawdę wierny! Wierzysz w to, bądź nie, ale On chce mojego i Twojego szczęścia i nie pozwoli nas skrzywdzić.
Z drugiej strony moja walka o własne szczęście jest coraz bardziej byle jaka. Zastanawiam się gdzie jest ta Monika: uparta, pełna determinacji i zdolna do poświęcenia swojego zdrowia, czasu (wszystkiego!), żeby tylko nie złamać obietnicy danej sobie i Bogu. Zastanawiam się jak obudzić w sobie to, co zostało uśpione...
Jeżeli ktoś żyje w kręgu zła, z którego nie bardzo po ludzku da się wydostać, to pewnie ja jestem tą osobą. Ale nie szukam po omacku. Mam wiele znaków, które mnie ocalą. Mimo że czuję się osaczona, wiem przecież gdzie mam szukać ratunku. Ten ratunek jest właśnie w NIM.
Widzę wyraźnie, że kiedy jestem w stanie grzechu ciężkiego moje serce jest w pewien sposób 'zabetonowane' - nie ma dostępu do niego Jezus. Moje serce musi być czyste, żeby dać Jezusowi przebić się z Jego łaską. Grzech ciężki zamyka nas na Boga i dostrzegam to w swojej rozmowie z Nim, kiedy bardzo pragnę tego dialogu, a staje się on mówieniem w pustkę. To właśnie czyste serce, które uzyskuję w sakramencie pokuty: ratuje życie, a nawet - daje NOWE ŻYCIE. Świętość polega chyba właśnie na tym, aby żyć w łasce, a także z cnotą - szczególnie cnotą miłości bliźniego, która dostępna jest dla wszystkich!
Pewien Brązowy Przyjaciel (moja sympatia jest naprawdę wielka, ale wszystko w granicach miłości bliźniego! ;) ) napisał mi dzisiaj w sms-ie: "bez Jezusa i Jego zwycięstwa, to byłby dopiero bezsens i ciemność, a z Nim mamy światło", i to jest wielka prawda, o której często zapominamy, bo jest w nas egoizm: MI jest źle, JA cierpię, SAMA sobie poradzę itd.
Bóg dokonał wiele w moim życiu, ale potrzeba chęci do podtrzymania tego.
Czym bliżej Niego tym walka gorętsza, ale nie walczymy sami. Walczymy z TYM, który JUŻ ZWYCIĘŻYŁ.
Rozkochać się w Jezusie - przygoda z finiszem w niebie, to jest właśnie TO :)
Żywe bowiem jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca.[Hbr 4,12]
Tydzień temu miała być notatka, ale jej nie było, z mojej winy. Dzisiaj notatka jest (choć pisząc to jeszcze nie mam pewności, że się ukaże). Jeśli podjęłam wysiłek, to myślę że powiedzie mi się napisanie. Do matury pozostało trochę ponad 10 dni: rozwiązuję arkusze, doczytuję lektury, powtarzam materiał... Robi się naprawdę gorąco, ale jest we mnie wewnętrzny spokój (dzięki Bogu!).
Co dzień poznaję bardziej siebie i odkrywam plan Boży względem mnie, a przynajmniej próbuję. Moja relacja z Bogiem jest chyba coraz dojrzalsza, bo coraz mniej jest spięć, buntów. Jednocześnie nie jest ona uśpiona, a bardzo żywa.
Dzisiaj będzie o Słowie Bożym, bowiem jutrzejsza niedziela rozpoczyna tydzień biblijny. Tegoroczny - czwarty już- tydzień biblijny odbędzie się pod hasłem: "Kościół domem budowanym przez miłość".
Pismo Święte zaczęłam czytać już dosyć dawno, ale nie o czytanie tutaj chodzi, a o rozważanie- szukanie jakby drugiej treści tego samego tekstu, która jest konkretnie do nas, ponieważ Biblia to Księga natchniona, więc ma ten 'podwójny wymiar'. Szczęściem jest, że w swoim życiu Bóg dał mi poznać takich ludzi, i być w takich miejscach, które pomagają mi poznawać czym jest naprawdę WIARA i w jaki sposób ją rozwijać. Kiedy ja zaczęłam uszczęśliwiać Boga własną osobą, On zaczął uszczęśliwiać mnie Sobą :) W jaki sposób 'zaczęłam uszczęśliwiać Boga własną osobą', w taki że zaczęłam wypowiadać wszystko przed Nim: prawdziwy płacz, prawdziwy ból, prawdziwą skruchę, prawdziwą radość- prawdziwą siebie, taką jaką mnie ukochał, z moimi słabościami i grzechami, które bierze na siebie, abym była szczęśliwa. Dopiero kiedy zaczęłam być sobą przed Nim, kiedy skończyłam z udawaniem i z taką oficjalną, obcą relacją jaką często przyjmujemy-Bóg jest gdzieś wysoko, jest BOGIEM, ale nie Przyjacielem, nie Ojcem- dopiero wtedy gdy sama w swojej relacji uznałam Boga za Pana, ale i za Przyjaciela i za Ojca odkryłam, jak On jest mi bliski i jakie chrześcijaństwo jest kapitalne, że my w naszym chrześcijaństwie mamy Boga w codzienności - w kościele, ale i w kuchni, i salonie, i sypialni, na spacerze i gdziekolwiek jesteśmy.
I od tego momentu jestem szczęśliwa. Mimo że odczuwam czasem smutek, przygnębienie, samotność, pustkę, to jest Bóg- Obecny w Słowie, które aż do szpiku przenika moje życie. Otwieram Pismo Święte i ZAWSZE On mówi do mnie. Bywało tak, że kiedy byłam w ciężkiej sytuacji czy to fizycznie czy duchowo On przyszedł ze swoim Słowem, wyszedł pierwszy z inicjatywą dialogu. Nie miałam Pisma Świętego przy sobie, ale On tchnął myśl- jakieś Słowo. I zupełnie w innej sytuacji- kiedy moja radość była tak wielka, że chciałam dzielić ją TYLKO z przyjaciółmi, znajomymi, On -który jest Bogiem zazdrosnym, przypomniał mi, że JEST i dalej pozostawił wolność wyboru... Przykłady Jego działania mogę mnożyć.
Wszystkie nieszczęścia natomiast wynikają z nieprzestrzegania Słowa Bożego, a jak mamy być wierni Słowu Bożemu, kiedy Go nie znamy? Może warto pójść za namową biskupów polskich, którzy w liście na jutrzejszą niedzielę piszą: „Wyłóżmy Biblię w najważniejszym miejscu mieszkania, zapalmy świece, odczytajmy stosowny fragment, który nam podpowiada rozum i serce.", przecież to tak niewiele, a może odmienić nasze życie.
Liczymy się ze słowami ludzi nam bliskich, ludzi których lubimy, których podziwiamy. Tak szanujemy ludzi ile właśnie liczymy się z ich słowami. A zatem: jak szanuję mojego Boga? Czy wystarczająco bardzo znam Jego Słowo?
Wróćmy do Pisma Świętego, jako najważniejszego Słowa w naszym życiu, jako Słowa, które najlepiej opisuje nas i nasze życie!
Pax!
PS. Kupiłam sobie z promocji w księgarni diecezjalnej wczoraj tę oto książkę za 5 zł :)
Jest dobra. Polecam!
Nie łatwo się pisze o rzeczach wielkich. Na pewno komentarz biblistów byłby tu wskazany. Opowiedzieli by oni o tym, jak to dokładnie się odbywało i jakie miało znaczenie: wtedy i dziś. I takie objaśnienia można znaleźć. Ale co to wszystko oznacza dla mnie? Czy w ogóle coś oznacza? Tylko człowiek, który ma (jakieś) życie duchowe, który nie zatracił tego życia potrafi podjąć refleksję nad tym: postawić sobie pytania i spróbować poszukać odpowiedzi; nie gdzieś w mądrych książkach, w artykułach, na stronach internetowych, forach, czy w kazaniu księdza, ale w swojej osobistej relacji z Jezusem; w swoim życiu, które tak naprawdę znamy tylko my sami i Pan; nasz Bóg.
Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi.Piotr był nie tyle zaskoczony, co zgorszony zachowaniem swojego Nauczyciela. Od razu przeciwstawił się, czuł że nie jest godny, aby Mistrz klękał przed nim i mył mu nogi. Wiedział, że Jezus jest Wielkim PANEM (Kyrios). Coś mu 'nie pasowało' i śmiało powiedział o tym Panu. Wydaje mi się, że zbyt często żądamy od Boga aby nam służył, i niejako chcemy po cwaniacku wykorzystać, fakt że Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć. Chcemy, aby nam Bóg służył, nawet jeśli nie bezpośrednio (np. w naszych modlitewnych żądaniach) to poprzez ludzi: naszych bliskich, nad którymi mamy przewagę, znajomych, czy innych... To żądanie to zwykły egoizm- tylko ja się liczę i moje szczęście. I dobrze by było spojrzeć na Piotra i wziąć przykład z jego postawy- bardzo prostej (!) i się zbulwersować chociaż trochę, gdy ktoś chce nam usłużyć i pójść za głosem Pana, który wytłumaczył jak winniśmy postępować względem siebie wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi.
Kiedy patrzę na swoje życie i myślę jak wyglądało by bez tych dwóch sakramentów, które narodziły się właśnie tego dnia, to mam mętlik w głowie i niepokój, bowiem są one wpisane bardzo mocno w moje życie i oddziaływanie ich na kształtowanie się tego życia (nie tylko ściśle duchowego) było i jest ogromne.
Poza tym, te dwa sakramenty są ze sobą powiązane.
Eucharystia. Jest niesamowitą siłą i mocą. Zawsze kiedy idę na Mszę Świętą chcę celebrować ją wraz z kapłanem, chcę jak najmocniej doświadczyć tego wszystkiego w czym uczestniczymy. Dobrze jest, coraz bardziej poznawać to co się dzieje w czasie Eucharystii- zwróćmy uwagę na teksty modlitw z mszału, jakie one są genialne, jak teksty czytań ze sobą dialogują, wreszcie jak Jezus dał nam uczestniczyć w tym, co sam przeszedł - w swojej męce, śmierci i zmartwychwstaniu. Kiedy po Komunii Świętej klękam w ławce wiem, że mój Pan jest we mnie, przemienia mnie, uświęca, obmywa ze słabości, zbawia, pokrzepia mnie w trudach i cierpieniu, wysłucha w każdej prośbie, ukryje w sobie, obroni od każdego zła. Wtedy najpełniej doświadczam tej Komunii z Bogiem i szczęścia jakie z niej wynika.
Kapłaństwo. Może to dziwne, że napisałam iż kapłaństwo jest mi w pewnym sensie 'bliskie', ale pozwoliłam sobie tak napisać, wcale nie z racji iż znam wielu księży, a moja lista kontaktów w telefonie to w znakomitej większości numery telefonów kapłanów, ale dlatego że prawdopodobnie gdyby nie oni, to moja wiara byłaby karłowata, jeśli w ogóle jakaś by była.
Słucham często różnych wyrzutów: że księża to pedofile, że mają kobiety, drogie samochody, że nie zawsze pomagają i wiecie...słucham i czuję niemoc, bo to wszystko rzeczywiście się zdarza i myślę sobie po prostu: 'Boże proszę, spraw coś'. Nie będę usprawiedliwiać tego, ale obok tych zachowań warto spojrzeć na tych, którzy swoje kapłaństwo traktują poważniej - można wymieniać ich z nazwiska (bardziej znanych, medialnych), ale każdy w swoim otoczeniu też takich znajdzie. Gorszymy się złym zachowaniem, jak gdyby nam nigdy nie przytrafiło się zgrzeszyć. Może czas zacząć bardziej zachwycać się dobrem, jakie widzimy... Prawdopodobnie gdybym zaczęła opisywać jakie ciężkie jest życie przeciętnego polskiego księdza to pojawiło by się w myślach wielu: skąd dziewczyna tyle wie i zaczęło by się dokładnie przyglądanie temu. Obserwuję i coraz mocniej się przekonuję o tym, że obok dokarmienia mózgu szczerym: 'dobrze, że jesteś', bardziej potrzeba im naszej modlitwy. Więc czas podjąć modlitwę za naszych kapłanów (osobiście polecam gorąco Dzieło Duchowej Adopcji Kapłanów niesamowicie pomyślane i nobla dla tej dziewczyny, która to zorganizowała i twa w tym, oraz całej ekipy). Gdyby nie kapłani, pod czyim przewodnictwem byśmy celebrowali Eucharystię? Która jest mocą!
Piątek: "(...)posłuszny aż do śmierci, a była to śmierć krzyżowa."
Do Krzyża prowadzi czternaście stacji. Wyrok, kilka spotkań, trzy upadki i oczy wielu zwrócone w kierunku skazańca. Tyle razy już szliśmy tą drogą. Znamy na przecież na pamięć. Wydaje nam się, żenic nie zdoła nas zaskoczyć. Ale przejdźmy raz kolejny DROGĄ KRZYŻOWĄ.
Jezus Chrystus, ten - który na świat przyszedł w nędznej szopie, którego witali pasterze, dla którego 'nie było miejsca w gospodzie'. Prześladowany, wyszydzany. Aż w końcu: skazany na śmierć i to śmierć na krzyżu.
Dwa tysiące lat wstecz. A dziś jest inaczej? Czy w naszych domach, szkołach, miejscach pracy, kraju jest miejsce dla Jezusa? Często stoimy wśród tych, co to krzyczą: `na krzyż z Nim`.
Pod krzyżem nie potrzeba słów. Tego Krzyża trzeba słuchać...
"Nie ma Kościoła bez krzyża, nie ma ofiary, uświęcenia i służby bez krzyża. Nie ma trwania i zwycięstwa bez krzyża. Każdy, kto w słusznej sprawie zwycięża, zwycięża przez krzyż i w krzyżu." bł. ks. Jerzy Popiełuszko
Sobota: Cisza
"Co się stało? Wielka cisza spowiła ziemię; wielka na niej cisza i pustka. Cisza wielka, bo Król zasnął. Ziemia się przelękła i zamilkła, bo Bóg zasnął w ludzkim ciele, a wzbudził tych, którzy spali od wieków. Bóg umarł w ciele, a poruszył Otchłań. Idzie, aby odnaleźć pierwszego człowieka, jak zgubioną owieczkę."
Niedziela: "powstał, nie ma Go tu!"
'zmartwychwstał, jak powiedział'
Życzę Wam tego, czego sama doświadczam i co czyni mnie szczęśliwą: aby JEZUS był całym Waszym ŻYCIEM !
Pax! ;]
Jutro już Niedziela Męki Pańskiej zwana Palmową. Pierwszy dzień tygodnia....nieprzeciętnego tygodnia, bo WIELKIEGO. Przeżyliśmy już jakieś rekolekcje, odbyliśmy jakąś spowiedź i teraz jakoś przetrwamy ten tydzień do Świąt.
Przez cały Wielki Post miałam postanowienia, obietnice względem siebie, ludzi i Pana Boga. Dużo się w tym czasie wydarzyło, jednocześnie nie było żadnego przełomu, ani żadnego 'show', które by wywarło szczególne wrażenie na mnie, które w sposób szczególny by poruszyło serce. Powierzchownie analizując nic wielkiego nie osiągnęłam. Kiedy jednak wejdę w ten czas głębiej, to widzę że toczyła i toczy się walka o człowieka. Walka o mnie. Wytrwałam w 40h Poście w intencji bezdomnych. Wzięłam udział w modlitwie za nienarodzone dzieci: Uratuj Świętego. Wysłuchałam rekolekcji szkolnych, parafialnych i internetowych. Uczestniczyłam w nabożeństwach wielkopostnych - szczególnie utkwiła mi w pamięci Droga Krzyżowa na Poczekajce. Przez znaczną większość trwałam w łasce uświęcającej (co było zdecydowanie największą radością i zapewniało wewnętrzny pokój, bez którego NIC nie byłoby możliwe). Cieszę się przemyśleniami, które zrodziły się w czasie tych dni.Wszystko było bardzo banalne, takie proste, ale właśnie szatan jest mistrzem od spraw zawiłych, natomiast Bóg, jak już zdążyłam się przekonać i wciąż się w tym utwierdzam jest specjalistą od prostoty. Dlatego wcale nie bez sensu było posługiwanie się tymi prostymi 'narzędziami', ponieważ są one cenne w oczach Boga. Tak jak cenny jest człowiek w swojej prostocie ( "Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego”). Wiem, że odkładanie sakramentu pokuty na ostatnią chwilę nie jest dobre, ale wiem też, że czasem jest konieczne... Generalnie w ogóle chodzi o częstą i dobrą spowiedź. Jezus powiedział do siostry Faustyny:
Kiedy się zbliżasz do spowiedzi, wiedz o tym, że Ja sam w konfesjonale czekam na ciebie, zasłaniam się tylko kapłanem, lecz sam działam w duszy. Tu nędza spotyka się z Bogiem miłosierdzia (Dzienniczek, 1602).
I właśnie to spotkanie jeszcze przede mną. Wbrew pozorom to bardzo proste spotkanie, tajemnicze, ale nieskomplikowane. Tylko czy jestem 'głodna' tego spotkania? Myślę, że tak. Gdybym nie została przywołana przez Boga na to spotkanie, to nie odczuwałabym owego głodu (zaczerpnięte od św. Tomasza).
Sama spowiedź jeszcze niczego nie załatwia. Potrzeba więcej- odpowiedzi na nadrzędne pytania, poruszenia i rozważenia tych najistotniejszych kwestii: kim jestem, jak wierzę, i później jak i czy w ogóle służę.
To szczególnie ważne i potrzebne w rozeznawaniu powołania, które coraz to intensywniej próbuję rozpoznać. Zaintrygowały mnie ostatnim czasem słowa ojca Leona Knabita, który mówi, że: "nie trzeba mówić o katolicyzmie – trzeba „robić katolicyzm”, czyli postępować po katolicku." To bardzo mądre stwierdzenie i potrzebne, aby wstrząsnąć mną, aby może trochę więcej we mnie było pokory.
Wszyscy chcemy doświadczyć czegoś nowego w tym naszym chrześcijaństwie. Nie chodzi o zmianę chrześcijaństwa, katolicyzmu, ale o zmianę mojej wiary z letniej na gorącą. Dla mnie właśnie to będzie chrześcijańskim news'em- zdecydowanym ociepleniem- postępowanie według tego, co już wiem i co poznaję jako Prawdę.
"Zbudź się o śpiący...", przebudź się z chrześcijaństwa, którym jesteś znudzony, którym jesteś rozczarowany...na jutrzejszej Mszy rozpoczynającej Wielki Tydzień, a może już na dzisiejszej wieczornej modlitwie, a "...zajaśnieje ci Chrystus".
Jeśli jesteś Szymonem z Cyreny, weź krzyż i nieś go za Nim. Jeśli jesteś jak ten łotr razem z Nim przybity do Krzyża, miej jego rozeznanie i w Ukrzyżowanym uznaj Boga- On z powodu ciebie i twojego grzechu został zaliczony do przestępców; ty ze względu na Niego przyjmij Jego sprawiedliwość. Uczcij Tego, który dla ciebie zawisł na krzyżu, i razem z Nim do krzyża przybity, wyciągnij z tego korzyść dla siebie: śmiercią zdobądź zbawienie, z Jezusem wejdź do raju i przypatrz się temu, coś utracił.
Wpatruj się w jego piękno, a urągającemu łotrowi daj umrzeć na zewnątrz razem z jego urąganiem. Jak Józef z Arymatei zażądaj wydania ciała od tego, który ukrzyżował, i niech stanie się ono twoją własnością, ono, które przyniosło oczyszczenie świata. Jak Nikodem, w godzinach nocnych szukający Boga, przynieś do grobu wonności i nimi namaść Jego Ciało. A jeśli jesteś Marią, czy ową drugą Marią albo Salome lub Joanną, przyjdź płakać u grobu przed brzaskiem jutrzenki. Uczyń tak, aby dane ci było ujrzeć przed innymi odwalony kamień, a może też i aniołów, a nawet samego Jezusa.
św. Grzegorz z Nazjanzu, biskup (kazanie, fragment)
Zauważyłam, że najlepiej się pisze, kiedy jest się albo w stanie skrajnej rozpaczy wynikającej z własnej nędzy, albo kiedy jest się radosnym, będąc w stanie łaski uświęcającej.
Zdecydowanie jestem teraz w tym pierwszym z wymienionych. I nic nie zmienił pobyt w Lublinie, rekolekcje szkolne (przecież: znakomicie prawdziwe), godzina adoracji Najświętszego Sakramentu i dzień wolnego od szkoły (powszechnie zwany wagarami). I nie ma co się dziwić, że sytuacja jest trudna, skoro moje życie to takie pomieszanie z poplątaniem, a konkretnie skrzyżowanie chrześcijaństwa z pogaństwem. Mianowicie kiedy jest czas na modlitwę, Mszę Świętą z łatwością przychodzi mi uwierzyć...zawierzyć Jemu całe życie, powiedzieć "bądź wola Twoja", i dalej- głosić Go. Czasem nawet żałuję, że nie są to czasy św. Pawła, kiedy groziło kamienowanie. Okazałoby się wówczas, jakich mamy kapłanów, zakonników i wiernych świeckich; okazałoby się jak ja wierzę i czy kocham (Miłość 'wszystko przetrzyma'). Gdyby podjąć ten temat moglibyśmy porozmyślać, czy przypadkiem obecna sytuacja kraju i wojna wyznaniowa nie prowadzi do powrotu tamtych praktyk... Leczę się jednak z mówienia więcej o Kościele niż o samym Panu Bogu, bo generalnie chodzi o poznanie Jego Osoby.
To skrzyżowanie chrześcijaństwa z pogaństwem nie istnieje jedynie gdzieś w notatce na blogu. Jest odczuciem i to bardzo mocnym, tak mocnym że serce wyrywa się, aby zacząć coś z tym robić, aby się w końcu na coś zdecydować. I szukam...jakiś środków, które pozwoliłby się uwolnić od uzależnienia, nienawiści, lenistwa, i wszelkiego grzechu. Szukam, chociaż wiem dobrze co trzeba robić. Celowo mijam się z tym co trudne, ale ratujące życie, bo jest to wymagające. Jasne- rozważania, konferencje, książki religijne, praca katolicka, poznawanie różnych duchowości- to wszystko służy dobru, ale jest to trochę poznawanie z opowieści osób trzecich. Jest konieczne jedynie, aby usłyszeć, że 'jest Ktoś taki'. Jeśli jednak chcę kogoś poznać i sama wyrobić sobie opinię, zaprzyjaźnić się to bez chęci wejścia w relację - s p o t k a n i a- się po prostu nie uda. Miłość z Bogiem to nie przelotny romans, to stały związek. Mówiłam sobie już to wiele razy, właściwie codziennie mówię: od jutra bez 'tego', a z 'tamtym' - uda się! Nie może się jednak udać bez modlitwy, której jakby mniej ostatnio w moim życiu. A właściwie za dużo fałszywego spotkania z moim Bogiem. Czas na p r a w d ę ... A prawdziwym spotkaniem będzie milczenie i zasłuchanie się w Jego głos. Tylko z Jego pomocą jestem w stanie pozbierać swoje życie w logiczną, spójną całość - aby sobą być.
Mam pewne pragnienie, które od długiego czasu nie chcę się spełnić: szczere wyznanie "Panie, dobrze nam tu być", z greckiego- dosłownie "pięknie nam tu być"; a pięknie jest wtedy gdy wszystko jest na swoim miejscu.
Podobno nigdy nie można rezygnować z wewnętrznych pragnień...
Potrzebny był mi ten dzień, jak tamten- przeżyty na początku Wielkiego Postu. Domowy dzień skupienia jest o tyle dla mnie ‘lepszy’ niż taki w klasztorze, bo zostaję tylko z Bogiem. Jest to spotkanie ‘sam na sam’. Długo czekałam i zbierałam się, aby przeżyć właśnie taki czas (w klasie maturalnej ciężko o wygospodarowanie dnia, w którym można by się oderwać od nauki/lektur/zadań). Okazuje się jednak, że jeśli się bardzo czegoś pragnie to można! To jest chrześcijaństwo właśnie, my nie robimy tego co możemy, bo to znacznie za mało, ale robimy tyle na ile jesteśmy uzdolnieni przez Boga. Utrzymują się we mnie od jakiegoś czasu słowa, aby modlić się w swej ‘izdebce’; oddać się Jemu i Nim się napełniać. I właśnie kiedy odpowiadałam sobie na te pytania: czego dziś szukam? Kogo szukam? Co oznacza dla mnie szukać modlitwy? to przede wszystkim myślałam o biblijnym fragmencie mówiącym o Bogu, który widzi w ukryciu. Coraz to bardziej, kiedy spotykam się z niezrozumieniem ze strony mojej rodziny, znajomych, szukam jakiejś namiastki miłości, aby chwycić; szybko- żeby po prostu była, żeby dała choćby chwilową radość. Jestem jednak przekonana, że Jedyną Miłością, która daje prawdziwe i trwałe szczęście jest JEZUS. Mogę Go szukać w różny sposób, posłużyć się różnymi ‘narzędziami’ w dojściu do Niego, ale muszę jakby pozostać sama (nie samotna, ale sama), wtedy moja modlitwa będzie najbardziej szczera. Nie będzie groziła jej chęć poklasku, pycha. Oczywiście- są inne zagrożenia, jak choćby rozproszenie, ale taka właśnie jestem- słaba. Zatem nie pozostaje nic, jak tylko wykorzystać słabość dla dobra, dla walki o wytrwałość, bo „moc w słabości się doskonali" :)
Teksty św. Franciszka zawsze będą mnie urzekać. W czasie mojego 'dnia skupienia' u progu Wielkiego Postu mogłam uwielbiać Boga razem ze św. Franciszkiem...
Ty jesteś miłością, kochaniem;
Ty jesteś mądrością,
Ty jesteś pokorą,
Ty jesteś bezpieczeństwem,
Ty jesteś ukojeniem. . .
Te określenia jakby są mi najbliższe. Które najbardziej? Nie wiem czy potrafię wybrać i czy da się Boga zmieścić w jednym małym określeniu. On sam powiedział po prostu JESTEM. I przecież na tym zatrzymać się też nie można, bo Jahwe to nie tyle: ‘jestem, który jestem’, ale ‘jestem, który jestem, aby ci dla których Jestem byli’. Nie dla siebie JEST, ale dla mnie- aby nigdy (więcej) nie przyszło mi do głowy, że jestem niekochana, że nie mam dla kogo żyć, że moje życie dla nikogo nie jest ważne.
Kolejny tydzień przede mną. Jak zawsze pojawia się strach przed nowym czasem. (A w tej chwili także złość, że nie posiadam umiejętności pisarskich...) Pociechą jest, że dzisiaj niedziela i mogę 'złapać oddech'.
Z samego rana Eucharystia w drewnianym, ponad 200 letnim kościele parafialnym. Mówią, że jest już tylko zabytkiem i że przeżywanie wiary tej wioski stanęło w martwym punkcie; że tego przeżywania wręcz nie ma. Dla mnie jest inaczej: to ten Kościół budował moją wiarę, i wierzę że wiele mi wymodlił i nadal wymadla. Chrześcijaństwo ma to do siebie, że nam nie są potrzebne jako takie świątynie, bo każdy z nas jest Świątynią Boga. Ważne ile tych Świątyń 'przewinęło' się przez miejsce i je uświęciło; ile pokoleń... Ale..czas na Słowo Życia.
Ciekawe jest to w naszej codzienności, że wciąż coś czynimy i z reguły uważamy, że to już jest tak wiele, że poświęcamy się dla innych, że tyle ofiarujemy innym, że to już szczyt- wszystko co mogliśmy i chlubimy się naszymi dokonaniami. Ale głoszenie Ewangelii nie jest naszym przywilejem, tylko obowiązkiem. Paweł mówi: Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii! Każdy z nas- chrześcijan- może powtórzyć za św. Pawłem. Chodzi o głoszenie Ewangelii - słowem, ale także czynem. Jak ja głoszę Jezusa Chrystusa? (dzisiaj moje głoszenie jest raczej szawłowym zachowaniem; życiem- przyznaję)
Ale...bądź co bądź chcę nawracać się, choć to nawracanie tak bardzo boli. Chcę stać się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. A to ze względu na Niego: Tego którego znam wciąż za mało i wciaż za słabo kocham, ale dla Tego, który dał mi życie i pozwala doświadczać jego piękna.
I nawet kiedy wszyscy będą krzyczeć, że to bzdura, że przecież 'tu jest tak dobrze, bezpiecznie, wszystko masz zapewnione' to zostawię pielesze i pójdę za NIM i za Jego przykładem z dzisiejszej Ewangelii: Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem.
Jezus Cię kocha.
Pax+
Z samego rana Eucharystia w drewnianym, ponad 200 letnim kościele parafialnym. Mówią, że jest już tylko zabytkiem i że przeżywanie wiary tej wioski stanęło w martwym punkcie; że tego przeżywania wręcz nie ma. Dla mnie jest inaczej: to ten Kościół budował moją wiarę, i wierzę że wiele mi wymodlił i nadal wymadla. Chrześcijaństwo ma to do siebie, że nam nie są potrzebne jako takie świątynie, bo każdy z nas jest Świątynią Boga. Ważne ile tych Świątyń 'przewinęło' się przez miejsce i je uświęciło; ile pokoleń... Ale..czas na Słowo Życia.
Ciekawe jest to w naszej codzienności, że wciąż coś czynimy i z reguły uważamy, że to już jest tak wiele, że poświęcamy się dla innych, że tyle ofiarujemy innym, że to już szczyt- wszystko co mogliśmy i chlubimy się naszymi dokonaniami. Ale głoszenie Ewangelii nie jest naszym przywilejem, tylko obowiązkiem. Paweł mówi: Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii! Każdy z nas- chrześcijan- może powtórzyć za św. Pawłem. Chodzi o głoszenie Ewangelii - słowem, ale także czynem. Jak ja głoszę Jezusa Chrystusa? (dzisiaj moje głoszenie jest raczej szawłowym zachowaniem; życiem- przyznaję)
Ale...bądź co bądź chcę nawracać się, choć to nawracanie tak bardzo boli. Chcę stać się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. A to ze względu na Niego: Tego którego znam wciąż za mało i wciaż za słabo kocham, ale dla Tego, który dał mi życie i pozwala doświadczać jego piękna.
I nawet kiedy wszyscy będą krzyczeć, że to bzdura, że przecież 'tu jest tak dobrze, bezpiecznie, wszystko masz zapewnione' to zostawię pielesze i pójdę za NIM i za Jego przykładem z dzisiejszej Ewangelii: Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem.
Jezus Cię kocha.
Pax+
Form życia konsekrowanego jest kilka. Nie jest to tylko trudne do zrozumienia dla wielu życie zakonne, ale także życie świeckich konsekrowanych (prawdopodobnie jeszcze mniej rozumiane niż zakon). Wszystko to jest kwestią nie ludzkiego 'widzimisię', ale powołania przez Boga, na które człowiek odpowiada (bądź nie).
Osobom konsekrowanym życzę wielu łask od Boga, a także abyście w każdym zapracowanym dniu nie zapominali Kto jest Waszym Pierwszym i Najważniejszym Przyjacielem.
swego domu
bezpieczeństwa
ukojenia
radości
nadziei
wiary
kochania i miłości
Mocy
ciszy i wolności.
Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.Mt 6,33-34
wierzę!
Zdaję sobie sprawę, że po nowym roku oczekujecie (moi wyimaginowani czytelnicy), że będzie dojrzalej i mądrzej, jakoś dostojniej na tym blogu i gdziekolwiek się zjawię w wirtualnym (i tym bardziej realnym) świecie. Otóż sama mam bardzo podobne oczekiwania co do siebie i swojego życia. Oczywiście- nie wszystko jest zależne ode mnie, ale dużo. A najwięcej zależy od współpracy z łaską Bożą.
Dzisiaj poniedziałek. Wrócę jednak do wczorajszego- trzeba przyznać- wartkiego Słowa Bożego.
Moje życie jest swoistą udręką. Ciągle żyję przeszłością, wspominam, rozmyślam o tym co było, dlaczego tak się potoczyło moje życie, gdzie popełniłam błąd, gdzie trzeba było inaczej 'zagrać', na jakie znajomości sobie pozwolić, a jakie odrzucić (w trosce o życie wieczne!). Analizując ranię siebie, całą winę biorę na siebie, a przecież...w sakramencie pojednania Jezus przyjął te wszystkie grzechy i upadki, i przebaczył.
Kolega Paweł...apostoł, we wczorajszym czytaniu mówi o tym, że czas jest krótki. Mam wewnętrzne przekonanie, że pora zacząć żyć teraźniejszością, od której zależy moja przyszłość i nabrać dystansu do życia. Otrząsnąć się! Nie można żyć przywiązaniem do osób, miejsc, rzeczy które 'przemijają', bo to nie rozwija. A przecież, mam stawać się dojrzalszą (póki jest czas), aby żyć mądrze. Chodzi tu owszem o ludzką dojrzałość, ale także z nią związaną dojrzałość chrześcijańską. Dojrzałość ludzką nabywamy latami, więc tę chrześcijańską także (nie ma tej drugiej, jeśli nie będzie pierwszej). Wiele zależy od tego jak dam formować się Bogu; na ile Mu pomagam, a na ile przeszkadzam. Tylko On może 'szlifować' mojego ducha. Jeśli osiągnę dojrzałość (a przynajmniej będę na dobrej drodze do jej osiągnięcia), to pojęcie dobra i prawości będzie czymś naturalnym. I właśnie o to chodzi: bo mądrze żyć, to żyć zgodnie z przykazaniami.
Czasem łapię się na tym, że moim bogiem jest moja najbliższa rodzina.Wszystko co mówią ma być w moim życiu zastosowane, wprowadzone do niego, jeśli nie będzie- wszystkie plany skazane są na niepowodzenie. Tak bardzo w to wierzę, że boję się wystawić nosa ciut dalej- w moje marzenia, pragnienia i plany, które- jak podpowiada mi serce- są też JEGO planami, a zatem- są najdoskonalsze. Wydaje mi się, że wiem skąd bierze się ta różnica między moim postrzeganiem, a postrzeganiem mojej rodziny. Oni nie mają stałej relacji z Bogiem, a zatem nie patrzą z punktu widzenia wiary. Moja relacja z Bogiem- cóż...raz lepsza, raz gorsza, ale jest, i jest osobowa. Spójrzmy na postać Abrahama, który zostawia wszystko i rusza do kraju, który Pan mu obwieścił, że ukaże. I on widzi ten kraj- oczyma wiary. Zostawia to co widzi swoimi oczyma; swoją organizację życia, aby wejść w inną. To bardzo ważne aby pójść za głosem Boga. Pytanie tylko: jak wytłumaczyć komuś, kto tego głosu nie słucha (więc i nie słyszy), że dla mnie wypełnienie woli Boga jest priorytetem?
Ewangelia o powołaniu Szymona, Andrzeja i Jakuba powinna być aktualna i jest, choć nie bardzo chcemy ją przyjąć. Kiedy Jezus ich powołuje, oni zostawiają swoje dotychczasowe życie- od razu. A ja...? A ja się boję zaufać Mu bez granic, a właściwie...nie boję się zaufać Jemu, raczej boję się odrzucenia przez ludzi; przez 'najbliższych'(?). A przecież- jest to poniekąd konsekwencją wyboru Jezusa.
Wiem jednak, że Bóg daje nam zaskakujące okoliczności, dzięki którym możemy w prawdzie poznać nasze serce. Cechą Boga jest przecież nieprzewidywalność. Dlatego dobrze jest wciąż dawać się Jemu formować; przez modlitwę, lekturę Pisma Świętego, sakramenty...
To co od Boga jest właściwe, to nasze- ludzkie- myśli są wydumane.
To Ty decydujesz o tym, jaką drogą pójdziesz i kto lub co w Twoim życiu będzie najważniejsze.
Dzisiaj poniedziałek. Wrócę jednak do wczorajszego- trzeba przyznać- wartkiego Słowa Bożego.
Moje życie jest swoistą udręką. Ciągle żyję przeszłością, wspominam, rozmyślam o tym co było, dlaczego tak się potoczyło moje życie, gdzie popełniłam błąd, gdzie trzeba było inaczej 'zagrać', na jakie znajomości sobie pozwolić, a jakie odrzucić (w trosce o życie wieczne!). Analizując ranię siebie, całą winę biorę na siebie, a przecież...w sakramencie pojednania Jezus przyjął te wszystkie grzechy i upadki, i przebaczył.
Kolega Paweł...apostoł, we wczorajszym czytaniu mówi o tym, że czas jest krótki. Mam wewnętrzne przekonanie, że pora zacząć żyć teraźniejszością, od której zależy moja przyszłość i nabrać dystansu do życia. Otrząsnąć się! Nie można żyć przywiązaniem do osób, miejsc, rzeczy które 'przemijają', bo to nie rozwija. A przecież, mam stawać się dojrzalszą (póki jest czas), aby żyć mądrze. Chodzi tu owszem o ludzką dojrzałość, ale także z nią związaną dojrzałość chrześcijańską. Dojrzałość ludzką nabywamy latami, więc tę chrześcijańską także (nie ma tej drugiej, jeśli nie będzie pierwszej). Wiele zależy od tego jak dam formować się Bogu; na ile Mu pomagam, a na ile przeszkadzam. Tylko On może 'szlifować' mojego ducha. Jeśli osiągnę dojrzałość (a przynajmniej będę na dobrej drodze do jej osiągnięcia), to pojęcie dobra i prawości będzie czymś naturalnym. I właśnie o to chodzi: bo mądrze żyć, to żyć zgodnie z przykazaniami.
Czasem łapię się na tym, że moim bogiem jest moja najbliższa rodzina.Wszystko co mówią ma być w moim życiu zastosowane, wprowadzone do niego, jeśli nie będzie- wszystkie plany skazane są na niepowodzenie. Tak bardzo w to wierzę, że boję się wystawić nosa ciut dalej- w moje marzenia, pragnienia i plany, które- jak podpowiada mi serce- są też JEGO planami, a zatem- są najdoskonalsze. Wydaje mi się, że wiem skąd bierze się ta różnica między moim postrzeganiem, a postrzeganiem mojej rodziny. Oni nie mają stałej relacji z Bogiem, a zatem nie patrzą z punktu widzenia wiary. Moja relacja z Bogiem- cóż...raz lepsza, raz gorsza, ale jest, i jest osobowa. Spójrzmy na postać Abrahama, który zostawia wszystko i rusza do kraju, który Pan mu obwieścił, że ukaże. I on widzi ten kraj- oczyma wiary. Zostawia to co widzi swoimi oczyma; swoją organizację życia, aby wejść w inną. To bardzo ważne aby pójść za głosem Boga. Pytanie tylko: jak wytłumaczyć komuś, kto tego głosu nie słucha (więc i nie słyszy), że dla mnie wypełnienie woli Boga jest priorytetem?
Ewangelia o powołaniu Szymona, Andrzeja i Jakuba powinna być aktualna i jest, choć nie bardzo chcemy ją przyjąć. Kiedy Jezus ich powołuje, oni zostawiają swoje dotychczasowe życie- od razu. A ja...? A ja się boję zaufać Mu bez granic, a właściwie...nie boję się zaufać Jemu, raczej boję się odrzucenia przez ludzi; przez 'najbliższych'(?). A przecież- jest to poniekąd konsekwencją wyboru Jezusa.
Wiem jednak, że Bóg daje nam zaskakujące okoliczności, dzięki którym możemy w prawdzie poznać nasze serce. Cechą Boga jest przecież nieprzewidywalność. Dlatego dobrze jest wciąż dawać się Jemu formować; przez modlitwę, lekturę Pisma Świętego, sakramenty...
To co od Boga jest właściwe, to nasze- ludzkie- myśli są wydumane.
To Ty decydujesz o tym, jaką drogą pójdziesz i kto lub co w Twoim życiu będzie najważniejsze.
o. Józef Witko